Nie nie będzie to o pająku na którym wisi lusterko wtórne a o zwykłym pająku i o tym jak to czasami w astrofoto bywa. Otóż podczas poprzedniej sesji po powrocie do domu i w czasie opracowywanie materiału okazało się, że zdjęcia wyglądają bardzo dziwnie. Normalnie nie mam z tym problemu bo pole mojego teleskopu wielokrotnie przekracza pole kamery i winietowanie w zasadzie nie stanowi problemu i zazwyczaj daje się usunąć za pomocą sztucznego flata. Jednak te zdjęcia wyglądały fatalnie i żeby obrobione wyglądały jak należy musiałem się troszkę napracować. Goła klatka wyglądała tak:

pajak_1

Dla porównania normalnie klatki wyglądają tak:

pajak_2

Oczywiście są pewne zabrudzenia, jednak zdjęcie wymaga tylko minimalnych korekt a wbudowany w program do obróbki moduł do wyrównywania tła bez problemu z czymś takim sobie radzi.

Poprzednią sesję robiłem 23 października i kiedy tydzień później zjawiłem się w obserwatorium pierwszą rzeczą do zrobienia było dochodzenie co i gdzie jest zabrudzone. Odkręciłem kamerę, zdjąłem koło filtrowe i… nic. Owszem kilka zabrudzeń było, ale nie aż takich, żeby wywołać efekt, który widać powyżej. Zaglądam więc w tubę od strony soczewki… i nic. Odkręcam złączkę do za pomocą której kamera przymocowana jest do teleskopu i… śmiech. Miejsca pomiędzy kamerą a elementem optycznym wypłaszczacza jest naprawdę niewiele, nie mam też bladozielonego pojęcia o tym jak pajączek tam wlazł bo jest to praktycznie szczelna przestrzeń, najwyraźniej niewystarczająco. Odtąd potoczne powiedzenie o wyganianiu z tuby pająka nabierze dla mnie zupełnie nowego  znaczenia :) No a jak skończył sam pająk? Uspokoję został zdjęty z optyki i odstawiony na ścianę, gdzie będzie mógł pochwalić się swoim kolegom jak to oglądał galaktyki i komety….

pajak